IDA POMOC POLAKOM NA WSCHODZIE kancelaria prezesa rady ministrów

01.02.2022

SERCA W KORZENIACH LIPY

Historia, Konkursy, Aktualności, OPOWIEDZ MI O POLSCE Czechy 2022-02-01

Pierwsze miejsce w konkursie OPOWIEDZ MI O POLSCE. RODZINNE HISTORIE 2021 zajęła Pani Anna Brachaczek. Niestety autorka nie doczekała ogłoszenia wyników i odeszła od nas pozostawiając po sobie przepiękną historię zaolziańskiej rodziny. Poniżej prezentujemy jej fragmenty. W tekście zapisano oryginalną pisownię.


Moje myśli biegną pod Kozubową, skąd pochodzi nasz ród od stareszczynej strony.

O Starzyczkowi wiem tylko, że pracowali w Hucie (Trzyniec). Stareczka pochodzili spod Kozubowej. Nazywało się to na Liszczi (dokładnie nie wiem, jak się to pisało). Tam mieszkali rodzice Stareczki, czy mieli własny domek – nie wiem. Z czego się utrzymywali, dokładnie nie wiem. Przez lato paśli barany, cieloki. Stareczka mieli jeszcze jedną siostrę, która nazywała się Turoniowa. Była starsza, co pamiętam, była to mama Cymorkowej. Ta miała jedną córkę – Hele, a ta miała trójkę dzieci (Janek, Hania, Wandzia). Wandzia dzisiaj mieszka tam na ojcowiźnie. Jeszcze znałam brata Stareczki. Kantor pracował w hucie i mieszkał w Kasarni. Na emeryturze przyszedł mieszkać do Stareczki, do izbeczki – nie miał żadnej rodziny. Wspólną wędrówkę życiową zaczynali na Pasiekach, w pokoiczku u Samca (nazywało się to tam – do Polki, zawsze mowiła, że jest Polka od Żywca). Pierwszą Wigilię tam spędzali, zamiast stołu mieli trówełkę, to była taka większa skrzynka, do której się wkładało świąteczne ubrania. Była ciemno, do wiśniowa namalowano, później już były kolorowe, różne wzory, kwiaty były na nich malowane. Kiedyś babki nosiły żywność ze sklepu w dzichetkach na plecach (powiedzonko – ty dzichetko śląsko). Była uszyta z białego mocnego materiału, miała cztery końce, zawiązywało się to tak, żeby to na plecach trzymało. Materiał nazywał się drelich. Przeważnie chodziło się do Jabłonkowa na targ albo do Trzyńca. Stareczka, jako młodo żónka, wyprała pieknie dzichetke, położyła zamiast białego serweta na trówełkę, dała świyczke, kancynoł, gałązke ze smreczka i stół gotowy. Kaczyca (blaszka na gotowani i ogrzewani) – na niej ugotowali skromną kolację wigilijną. Była modlitwa i dużo śpiewanio. Skromnie, ale świątecznie.

ŻYCIE TOCZYŁO SIĘ DALEJ...

Na świat przychodziły dzieci: najstarsza Ewa (Jewka), druga Zuzka (moja mama), trzecia Maria (Marynka), czwarta Anna (Hanka), piąty upragniony syn Paweł, szósty Janek, siódma Hela, ósmy Karol. Starziczek pracowali w Hucie Trzyniec po 12 godzin o czornej kawie i chlebie. Stareczka starali się o rodzine. Od Samca szli mieszkać do siostry Turońki. Tam się urodziły Jewka i Zuzka. Powoli się dorobiali – postawili domek murowany (nazywało się do nich do Nogi – do murów – nr domu 234). Domek pod jednóm strzechóm miał i kuchnie z kachlowym piecem i piekarszczokym, dwie ławy, stół, sztokerle, kredens, ławke na wiadro z wodą, putnie drzew. Z kuchni szło się do sypialni, przez cały domek była siyń i dwoje drzwi do domu i ogrodu. W drugiej połowie domu była obora dla krówki, schody na góre i do piwnicy, na końcu – izbeczka. Dalej była stodoła, na końcu której był ustęp, dwa chlywki i miejsca na węgiel i drzewo. Studnia była murowana z kamiynia, góra drzewianna jak i wiadro, którym wyciągało się smaczną wodę. Powoli dokupywali, był to równy kawałek od drogi aż po las (kiedyś miara była 3 jochi). Orne pole było od drogi aż po dom, koło domu było ogrodzone. Były grządki, owocowe drzewa, porzeczki, agrest. Od ogrodu aż po las była łąka, którą w połowie przecinał czyściutki szpluchający strumyczek Jatny, w którym chłopcy pod kamieniami chytali pstrągi, wieczorem wychodziły raki. Na łączce za płotym były posadzone śliwki węgierki. Miały duże modre soczyste owoce. Jako dziecko pamiętam, dostaliśmy jedno drzewo z owocem. Mama zagotowała na zimę, tata zrobił z cienkich deseczek laski, na których suszyły się śliwki, były powidła, a pyszne gałuszki z gotowanych ziemniaków ze śliwkami, masłem, cukrem, skorzicóm. Na niedziele był kołocz ze śliwkami. Pole, które dokupywali było trzeba wyrobiać, korczować, kamienie zbierać, w zimie tłukli kamienie na małe kawałki, potym to wozili na droge, jakiś grosz za to dostali (…).

O MOJEJ PRABABCE SPOD KOZUBOWEJ (MAMA OPOWIADAŁA)

Była to mama od mojej Stareczki. Jak zostali sami pod Kozubową, to ich najstarsza córka (Turóńka) miała dómek i jedną córkę Jewkę, która wyszła za mąż za Cymorka. Do dzisiaj się tam mówi – do Cymorka. Był to gospodarz. Wszystko potrafił zrobić i jeszcze pracował w Hucie Trzyniec. Dom przebudował, dużą stodołę i chlew postawił. Dwie krowy mieli, wieprza, gęsi, kury, pieska i kotka. Nawet pszczółki nosiły miód do uli. Drzewa owocowe były koło domu. Był tam dobrobyt, jak na tamte czasy.

URODZIŁA IM SIĘ JEDNA CÓRECZKA – HELA

Roboty było dużo koło gospodarstwa, tak powiedzieli: „Mamo, pójcie do nas krowy paść”. Stareczka szli. „Co bedym pod Kozubową sama robić?”. Pynzyje żadnej nie mieli, znikónd ani koróny. Sił ubywało. Pozbiyrali swoje rzeczy do dzichetki, radośni, że idą ne lepszy byt do córki. Na spani jej wydzielili kąt na strychu, smutne ale prawdziwe. W lecie jeszcze to szło, gorzej w zimie. Śniyg przez dachówke na te nędzną pierzynke fujoł. Na drugi rok stareczka traciła siły, chodzili do drugiej córki, skarżyli się: „Jo je już słabo na ty krowy, posmykajóm mnie, do szkoły wlezą, potym się zy mnom wadzą”. Jak już tego było więcej, tatulek rzekli: „Pójdziecie do nas do izbeczki, a Zuzka pójdzie za Was krowy paść”. Mama się uradowali, pozbiyrali swoje rzeczy i szli do drugiej córki Marjanki. Najbiedniejsza była Zuzka. Miała trzynaście lat, chodziła do szkoły, ubrać nie było bardzo co, taki drobek. Też spała na górze. Rano o godzinie piątej stowała, ogień robiła pod blachóm. Gazda Jurek szeł do roboty i musiał mieć na śniodani placki napieczóne i namazane na stole. „A ty dziywcze wyganiej krowy, idź z nimi do Jóneczka, ku Guchówce, aż się porządnie napasą”. Przyszła z krowami głodna. „W trąbie mosz gornek od krupice, to go wyszkrobej, umyj i idź do szkoły na dziesiątą”. To była ciotka... To aż serce boli. Po wakacjach, jak miała mieć czternaście lat, to ją wzięli do domu, zaczęła chodzić na religię. Kiedyś to ostro brali. Każdą niedzielę, po kozaniu w kościele, pytał ksiądz, co było zadane, biada jak ktoś nie umiał. Jeszcze taki dopisek o stareczce spod Kozubowej. U drugiej córki mieli się dobrze. Mamulka nawarzili np. krupice we wodzie, dali na glinianą mise, zaloli gotowanym mlekiem. Wszystkie dzieci koło miski, kto prędzej i więcej. Robili dolinki w krupicy, żeby się tam więcej mleka dostało. „Tyś mi przerwał studziynke! Ty też! Mnie mleko uciykło”. Trzask, prask i misa prózno. Stareczka swojej mamie: „Jo Wóm dóm osobno do miseczki, bo się nie najycie. Ni Marynko, jo by się czuła tako odstyrczóno”. Roz ich syn Kantor zaprosił do Trzyńca na kiermasz. Stareczka się pytają: „Jako żeście mieli mamo u syna?”. „No dobrze, ale dyby mi choć koróneczke doł na pociąg”. Smutne, ale prawdziwe. „Jestem w o wiele lepszej sytuacji i tak starość jest dość trudna”.

Gdy jesień rzuca barwny liść,

Gdy przyjdą żniwa dni ubogich,

Gdy trzeba usiąść zamiast iść,

To jeszcze nie jest koniec drogi.

Nie wystarczy pokochać,

trzeba jeszcze umieć

wziąć tę miłość w ręce

i przenieść ją przez całe życie.

NIEDZIELNE RANO

Tatulek, jak zawsze pierwszy, wygolony w białej koszuli czytają kozani na niedziele. Mamulka jeszcze w domowym ubraniu, ale już w czepcu, bo co jak by gdzieś włosek spadł. Na stole jest z domowej żarnówki duży brutwaniok upieczony. Na blaszy powoli dochodzi mleko, kawa zbożowa już pachnie. Mamulka gotują na stół garnuszki. Tatulkowi największy póncloczek, biały z modrymi śliwkami. Następnie idą na stół dalsze garnuszki, liczą: „Jeden, dwa, trzy…Ile nas to jest?”. Dzieci na śniadanie nie trzeba dwa razy wołać, idymy do kościoła. Dziewczęta trzeba pozaplatać, bandle powiązać, chłopcy są samodzielni. Tatulek przypinają na sztywny, wyprasowany kołnierz do koszuli, kancynoł do ręki, jeszcze mamulka prędko ubierają śląski strój, szatke, buty i gotowe. Dzieci maszerują boso, buty niosą w ręce. Już z wszystkich domów wychodzą ludzie, idzie się wesoło w grupkach przez Pasieki. Pod mostem w Głuchówce prędko nogi umyć, buty obuć, bo już dzwóny wołają. Prędko uliczką idą, przed kościołem się dzielą, dzieci, co chodzą na katechizm siadają do ławek, po nabożeństwie będą pytane, co było na kazaniu, a co się miały nauczyć. Kiedyś każdy musiał mieć w kościele miejsce i numer ławki wykupiony. Tatulkowie mieli miejsca na łoratoryji, są to boczne ławki naprzeciw ołtarza i kazatelnicy, wchodzi się tam bocznymi schodami. Po nabożeństwie tworzą się grupki, witają się, co nowego opowiadają, mamulka już idą do domu, trzeba obiad gotować. Krówka też się niecierpliwi, trzeba podojić i zwierzęta nakarmić. Na obiad już się gotuje rosół, ziemniaki. Wszyscy się zbierają przy stole głodni, będzie smakowało. Już łyżki po talerzach szczyrkają, jeszcze mięso, a są nitki (suche mięso), każdy dostanie do ręki kawałek a już ich nima. Po południu przychodzą sąsiadki, siadają pod płotem trochę poplotkować. Tatulek wyganiają Dworuche, idą pod las paść, w ręce jakaś książeczka, żeby trochę poczytać. Tak mija piękna słoneczna niedziela (...).

SIOSTRY – NAJSTARSZA JEWKA, ZUZKA – MOJA MAMA...

Od dziecka się bardzo lubiły, zawsze razem. Jak trzeba było, co załatwić, zawsze szły razem. Przez wakacje mamulka mowią: „Zajdziecie pod Kozubową do starzyków”. Mieli tam cieloka na wypasienie. „Cosi im zaniesiecie”. Naturalnie, Jewka i Zuzka napakowały kawałek cukru, paczek tabaki i achtlik spirytusu. Kiedyś, cukier był w takim kłobuku, to się musiało taką specjalną siekierką porąbać. W tym wąskim końcu był więcej słodki. „A pieknie pozdrówcie, dowejcie pozór”. Dziewczęta rade z przygody, raźno, boso ruszyły w świat. Szczęśliwie dotarły do celu, paczek oddały w porządku, za to zmęczone, spragnione, było gorąco. Prawie tam na sałaszu ogrzewali łowczy syr. „Chcecie się napić mulki (siwuli)?” Kto by nie chcioł, jak chce się jeść a pić. Dziewczęta popiły, odpoczęły w ciyniu, godziny uciekały. Trzeba się zbierać ku domowi, niż te małe nożki zajdą tak daleko. Idą przez las. Jewka mówi: „Poczkej mnie, muszym se odskoczyć”. Za chwile idą dalej. Zuzka: „Poczkej teraz ty na mnie”. Biedactwa, tak ich to tropiło aż do domu. Oni z nikim nie chciały mówić, uciykły na góre, do siana, tam przespały aż do rana. Kiedyś wychowywały się dzieci twardo i samodzielnie. Przy tylu dzieciach nie miała mama czasu ani siły je rozpieszczać. Były przygotowane do twardego życia, jak trochę odrosły, musiały iść na służbe, gdzie sobie musiały radzić jak najlepiej umiały. Moja mama skończyła szkołę ludową i szykowała się na służbe. Szła na Krzywą do gajnego. Mieli krowy i jedną małą dziewczynkę. Było to bardzo wybuchowe małżeństwo, jak się zaczęli wadzić, wszystko lotało. Mama porwała dziecko, uciykła do stodoły do siana. Jak wszystko ucichło, powoli wylazowały i zaczęła sprzątać pobojowisko.

Wybuchła I wojna światowa, była wielka biyda, głód, a nie było co ubrać, papierowe ubrania za chwile się rozkleiły, a w zimie nie grzały. W sklepach nic nie było, chłopi szli na wojne, kobiety se musiały same radzić. Mama szła do domu w niedziele i mówi: „Mamulko mnie cosi je, mnie strasznie żere w żołądku”, „Dziywcze, to nima choroba, to je głód...”. Ukroli grubą skibę brutwanioka. „Weź se ze sobą”. „Schowałach se pod zogłówek, jak już, tak mi dokuczało, po cichu w nocy, kawałek żech ułómała i zjadła, zawsze to pómógło”. Na polu się nie urodziło, do sklepu nie dowiyźli, na przednówku nic nie było... Mamulka warzili kapuste, kieresi dziecko posłali do Cymorka. „Idź popytać ziymniok do zosmożki do kapusty”. Szli do piekorza do Bystrzyce, chleb był jeszcze w piecu, musiały czekać. Nareszcie przynieśli kosz połamanego chleba z kukurydzy. Piekarz mówi: „Matki nastawcie fortuszki aż wam tam coś wsypię”. Dzieci przyleciały ze szkoły, głodny każdy porwoł kąsek. „Pomali, dyć muszę też do domu coś zaniyść” (…).

Galeria