IDA POMOC POLAKOM NA WSCHODZIE kancelaria prezesa rady ministrów

13.12.2017

Lecznica doktora Apolinarego Tarnawskiego

popularyzacja historii, Aktualności, Postaci Ukraina, Obwód iwanofrankowski, Kosów 2017-12-13

Prezentujemy pierwszy fragment pasjonującej książki o charyzmatycznym doktorze i jego niekonwencjonalnych metodach leczniczych. 


Fragment przytaczamy dzięki uprzejmości autorki, Natalii Tarkowskiej. Książka, którą gorąco polecamy, nosi tytuł "Lecznica narodu. Kulturotwórcza rola Zakładu Przyrodoleczniczego doktora Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie na Pokuciu 1893-1939" (Kraków 2016). W latach międzywojennych, dzięki działalności dra Tarnawskiego, Kosów na Pokuciu stał się jednym z najpopularniejszych polskich uzdrowisk. Na niekonwencjonalną, ale skuteczną kurację w kosowskim zakładzie przyrodoleczniczym przyjeżdżali m.in. Melchior Wańkowicz, Maria Dąbrowska, Gabriela Zapolska czy Leon Schiller. Kuracjusze zmuszeni byli wstawać o wczesnej godzinie, chodzić boso po rosie, podlegali ostrej diecie oraz ćwiczyli do muzyki granej na żywo przez orkiestrę. 

Lecznica w Kosowie składała się z wielu pięknych drewnianych budynków, willi dla gości, łazienek i stołówki. Większość z nich dotrwała do naszych czasów w prawie niezmienionej formie. Niestety, ze względu na zły stan techniczny grozi im zawalenie lub rozbiórka.  Byłaby to wielka strata, ze względu na wartość historyczną i kulturową, jaką przedstawiają te obiekty. Być może niedługo ruszy akcja mająca na celu uratowanie unikatowych budynków lecznicy dra Tarnawskiego. 

Cytowany fragment pochodzi z rozdziału „Przeciętny dzień w nieprzeciętnej lecznicy”, w którym w barwny sposób zostały opisane perypetie pacjentów, którzy po raz pierwszy stykali się z doktorem Tarnawskim, niejednokrotnie przeżywając szok poznawczy. Niedługo opublikujemy drugi udostępniony nam fragment książki.

„Czyściec zaczyna się już w autobusie od Kołomyi do Kosowa. Mimo urzędowej czapki konduktora i firmy P.K.P. autobusy te są okropnie roztrzęsione i brudne. Z brzękiem i stukotem przetacza się taka »auto-bryka« przez Kosów, aż wreszcie staje przed zakładem. »Władaj sobą« – oto hasło powitania dla znękanego tłuściocha!” – pisał w humorystycznym tonie korespondent „Polski Zbrojnej”. Przybywszy do Smodnej, oddalonej od Kosowa o ok. 2 km, przyszły kuracjusz zatrzymywał się przed piękną, drewnianą bramą, która miała przypominać pajęczynę. Nad bramą widniał wspomniany napis „Władaj sobą” – zapowiadający nakaz moralny panujący w zakładzie. Czuwający w pobliżu bramy stróż podawał informacje dotyczące wolnych miejsc i możliwości zakwaterowania. Po przekroczeniu furty nowoprzybyłych czekała pierwsza niespodzianka. Na terenie, na którym się znaleźli obowiązywał czas słoneczny – wbrew obowiązującemu wiedeńskiemu czasowi kolejowemu – a w kolejnych latach czasowi strefowemu. Dalsza droga wiodła gościa wprost do lekarza pomocniczego, który po zbadaniu i spisaniu historii choroby wręczał nowemu pacjentowi „książeczkę ordynacyjną”. Z tym dokumentem należało udać się do głównego lekarza ordynującego, czyli doktora Apolinarego Tarnawskiego.

Rozmowa z dyrektorem zakładu budziła w pacjentach lęk, porównywano ją nawet do sądu ostatecznego. Metodą doktora Tarnawskiego było bowiem wstrząśnięcie pacjentem szczerymi i krytycznymi uwagami dotyczącymi wyglądu badanego, a także groteskowymi i bolesnymi epitetami, których nie szczędził nowoprzybyłym. Tylko w ten sposób można było skutecznie wpłynąć na kuracjusza, by chciał zmienić swoje życie, a wraz z nim wygląd zewnętrzny. Według Wita Tarnawskiego charakter rozmowy zależał jednak w dużej mierze od samego pacjenta; nieprzyjemna stawała się tylko wówczas, gdy badany stawiał opór. Wtedy Tarnawski tracił cierpliwość  i wpadał w gniew, co w najgorszym wypadku mogło się skończyć odmową przyjęcia na kurację. Wstępna rozmowa z dyrektorem zakładu musiała być nie lada wstrząsem, zwłaszcza dla przybyłych do tego miejsca pięknych dam. Dowiadywały się bowiem, że na czas pobytu w zakładzie muszą wyzbyć się wszelkich „zbytków”: szminek, biżuterii, wykwintnych sukien, i pantofelków na wysokich obcasach. Kategorycznie zabraniano używania podwiązek, rękawic – szczególnie tych skórzanych, krochmalonych kołnierzy i sznurówek. Jak wspominał syn Tarnawskiego, po usłyszeniu takich warunków panie często opuszczały pokój z płaczem.

Wyśmienity obraz przebiegu ordynacji u dra Tarnawskiego pozostawił Melchior Wańkowicz, który nie mógł nie odwiedzić tak popularnego wówczas miejsca, jakim stała się kosowska lecznica. Barwnie opisał wizytę młodej, pulchnej mężatki, która przepytywana przez doktora w czasie ordynacji z bezwstydną szczerością wyznała grzechy swojej diety. W momencie, gdy kobieta wyliczała długą listę tłustych, obfitych posiłków, właściciel lecznicy nie wytrzymał, chwycił pacjentkę za rękę i poprowadził w głąb zabudowań gospodarskich. Wskazując nerwowym ruchem opasłe prosie przy korytku – wrzasnął: „Żre pani – o tak...”. Jak można się domyślić, bezpardonowe zachowanie doktora wywołało rozpaczliwy płacz pacjentki.

Nie tylko panie opuszczały pokój ordynacyjny z trwogą. Córka Tarnawskiego, Celina opisała inną wizytę u sędziwego doktora. Pewnego razu w gabinecie zjawił się tęgi pacjent. Dr Tarnawski spojrzał nań i bez wahania ocenił: „Podgardle zwisłe, wzrok tępy, brzuch jak bania – ktoś pan taki?”. Można jedynie domyślać się reakcji pacjenta, którym okazał się wybitny wileński chirurg i profesor uniwersytecki dr Marian Moszyński. Dosadna i przez to sugestywna ocena Tarnawskiego poskutkowała, ponieważ kuracjusz przejęty stanem rzeczy zjawiał się potem w kosowskim zakładzie corocznie.

Pacjenci znający z opowieści surowe oblicze doktora przygotowywali się do wstępnej rozmowy bardzo starannie. Przygotowania obejmowały zarówno odpowiednie nastawienia psychiczne, jak i dobór odpowiedniego stroju tak, by niepotrzebnie nie rozzłościć właściciela lecznicy. Mimo stosowania środków zapobiegawczych trudno było jednak całkowicie uniknąć krytyki. Konsulowa Mazurkiewiczowa, kobieta o pulchnych kształtach przyjechała na kurację prosto z Rzymu. Przygotowywana psychicznie przez pacjentów weteranów, na rozmowę z seniorem Tarnawskim ubrała się bardzo skromnie, aby uniknąć niepotrzebnych uwag odnośnie niehigienicznego stroju. Mimo to konsulowa po godzinie wybiegła z gabinetu zapłakana. Nie mogąc dojść do siebie po dramatycznym przebiegu ordynacji relacjonowała: „– Pani droga! spojrzał na mnie – [...] – i powiada: „Ależ się pani spasła to spasła! Wątróbsko jak u bydlaka!”. Na szczęście obecny przy całym zajściu doktor Wit uspokajał pacjentkę dyskretnym mruganiem oka. Przysłuchujący się rozżalonej konsulowej mężczyzna stwierdził: „– To jeszcze nie tak groźnie! [...] – Gdy ja tu przyjechałem, zaprowadził mnie senior przed lustro i pyta: „Co pan tam widzi? – Cóż innego mogę widzieć? Doktora i siebie – Źle pan widzi! Ja widzę doktora i wieprza. Tuczonego warchlaka!”.

Równie bezwzględnie został potraktowany tęgi dyrektor fabryki, Stanisław Młodzianowski, który pofatygował się do kosowskiej lecznicy z Warszawy. Wielki brzuch Młodzianowskiego od razu przykuł uwagę doktora, który bez pardonu klepnął jego właściciela i – nie przebierając w słowach – zapytał: „No, ile sznycli tam wpakowałeś? Co? Ile prosiaków, kaczek i golonek? Wszystko masz tu zostawić i żebyś stał się normalnym człowiekiem, obżartuchu. Jutro o szóstej pobudka i biegiem na plac ćwiczeń!”. Po takim wstępie dyrektor, nieprzywykły do słuchania rozkazów i krytycznych uwag, zrezygnował z kuracji i wrócił do Warszawy. Wspominająca te tragikomiczne przeżycia pacjentów, Eugenia Kruk-Rostańska z sentymentem dodała: „To był Apolinary Tarnawski, złote serce, przezacności człowiek i śmiertelny wróg obżartuchów, lekarz niespotykanej uczciwości”. Szczerość doktora w wyrażaniu przesadnie krytycznych opinii była powszechnie znana i większość pacjentów podchodziła do nich z należytym dystansem. 

Galeria zdjęć z archiwum autorki książki, Natalii Tarkowskiej. 

 

Kuracjusze na boisku kąpielowym, zdjęcie z epoki.

 

Zakład leczniczy, pocztówka z epoki.

 

Jadalnia, stan obecny.

 

 Willa Koliba, stan obecny.

Galeria